Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dalece, skoro każdy w tej chwili myślał jedynie o własnej skórze, i o sposobie wyjścia cało z takich opałów!... Co tam kogo obchodziła jego „ofiara ojcowska, złożona dobrowolnie na ołtarzu ojczyzny!“... zresztą los ojczyzny nie zawisł był jeszcze od tej jednej grobli!... Na jedno wychodziło czy ją zdobędą, czy zostawią nieprzyjacielowi. Niech tam Zdryński prawi jakie androny, a ta grobla nie stanowiła jednak punktu równego Termopilom!... Więc na cóż była potrzebna ta cała ofiara? Po co było wysuwać naprzód własne dzieci?... Ja naprzykład nie byłbym z pewnością narażał na coś podobnego Pawełka, ani nawet Ilina, choć jest obcym dla mnie. Kocham go jednak, bo chłopiec najpoczciwszy w świecie... Byłbym starał się przeciwnie, postawić ich o ile możności, jak najdalej od niebezpieczeństwa...
Nie przyznał się atoli do tych myśli przed swoimi dwoma towarzyszami. Doświadczenie nauczyło go i tego również, że wszelkie perswazje są w podobnych razach nadaremne. Skoro ta bajeczka, miała zresztą przyczynić się do sławy wojsk rosyjskich, trzeba było udawać, że się w nią święcie uwierzyło. I tak też uczynił, nie zawahawszy się ani na chwilę.
— Nie można już tu dłużej wytrzymać — wykrzyknął Ilin, odgadując zły humor Rostowa. — Przemokłem do nitki... Deszcz nadstaje, pójdę schronić się gdzie indziej. — Wyszedł z szałasu zabierając z sobą Zdryńskiego.
W pięć minut powrócił Ilin sam brodząc w błocie po kostki.
— Hurra! Rostow, chodźmy prędko, przecie udało mi się coś wynaleźć. O jakie dwieście kroków z tąd