Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spokojniej dym z fajeczki na krótkim cybuszku, krzywiąc się niemiłosiernie, ile razy mu przez szpary w budce, nalało się wody za kołnierz. Zdryńskiemu jakoś się nie udawało natchnąć Mikołaja tym samym entuzjazmem, którym on pałał dla rosyjskiego Leonidasa. Rostow nie tylko milczał zawzięcie, ale możnaby było wyczytać z łatwością w jego fizjognomji skrzywionej i znudzonej, że mu to całe opowiadanie jest wielce nieprzyjemnem. Czyż nie wiedział z własnego doświadczenia, po bitwie pod Austerlitz i po wojnie z roku 1807, jak to zmyślano, cytując fakta rozmaite, które nigdy jako żywo nie istniały? Czyż i on sam nie kłamał rzeczy niestworzonych, o cudach waleczności, których miał dokazać, tu i owdzie? I o tem wiedział doskonale, że nigdy nic nie odbywa się tak na wojnie, jak to potem wygląda, upiększone do niepoznania! Nie podobało mu się zatem samo opowiadanie, a jeszcze mniej opowiadający; miał bowiem to fatalne przyzwyczajenie, nachylać się mówiąc tak blisko twarzy słuchającego, że go łaskotał swoim wąsem jak miotła szerokim, a ostrym jak szczecina! Zresztą Zdryński zajmował w ciasnej budce nadto wiele miejsca! — Po pierwsze: — rezonował Rostow w duchu, wpatrując się badawczo w mówiącego — na owej grobli, musiał panować taki zgiełk i takie zamieszanie, że jeżeli na prawdę Rojewski rzucił się na nią z swoimi synami, mógł jedynie wywrzeć pewne wrażenie na jakich dziesięciu ludziach najbliżej stojących... Reszta nie zwróciła z pewnością uwagi ani na niego, ani kogo z sobą w bój prowadzi. A gdyby go byli i spostrzegli, nie byłoby ich to wzruszyło tak