Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

roki, nie dostarczyłby tylu spraw kryminalnych, przez ciąg całych stuleci. A jednak, co w tem było najciekawszego i godnego zastanowienia, to że ci, którzy te zbrodnie popełniali, uważali się za bohaterów, a nie za kryminalistów.
Gdzież mamy szukać powodów do tych faktów, o tyle dziwnych, o ile były potwornemi? Historycy ówcześni, zapewniają nas z całą naiwnością, że odkryli powód nader ważny, w zniewadze wyrządzonej księciu Oldenburgskiemu, w bezprawiach, których się dopuszczano w sprawie blokusu kontynentalnego, zaprowadzonego przez Napoleona; w tegoż dumie i ambicji niczem nie nasyconej, w mężnym oporze, stawianym przez cara Aleksandra, w błędach rażących ówczesnej dyplomacji... i tak dalej, i tem podobnie.
Gdybyśmy zatem uwierzyli na słowo panom historykom, wystarczyłoby było do zażegnania i unicestwienia wojny straszliwej, żeby Metternich, Rumianzow, lub Talleyrand, byli wystosowali notę dyplomatyczną zręcznie i dowcipnie zredagowaną, pomiędzy galowym obiadem a jakim wspaniałym balem dworskim, albo też, gdyby Napoleon był napisał liścik do cara, w tych słowach mniej więcej:
„Panie Bracie, przystaję na oddanie księstwa Oldenburgskiego“...
Łatwo zrozumieć, że ówcześni, tak, a nieinaczej zapatrywali się na ten wypadek niesłychany w dziejach świata. Odpowiedzialność spychali jedni na drugich. Napoleon jeszcze w swoich pamiętnikach, pisanych na wyspie św. Heleny, przypisywał wyłącznie ową wojnę,