Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z jakąkolwiek kobietą. Wpadł też zaraz na temat, który go teraz jedynie zajmował i roznamiętniał. Usnuł był cały plan partyzantki, w celu pokonania i złamania linji armji francuzkiej. Przedstawił go najprzód Barclay’owi, i chciał tak samo zapoznać z planem Kutuzowa. — Francuzi rozciągnęli zbyt szeroko linję operacyjną, aby mogli utrzymać się zwycięzko na każdym punkcie — utrzymywał, może i nie bez słuszności. — Niech mi dadzą oddział z pięciuset ludzi dzielnych i zdeterminowanych, a słowo honoru! złamię im szyki! napadając z nienacka w miejscach słabszych ich forpoczty... Na nich niema jak wojna podjazdowa! W walnych bitwach oni będą zawsze górą...
Zerwał się był na równe nogi w zapale, aby módz dokładniej plan cały wyłożyć, i wymachiwał rękami ze zwykłą u niego żywością. Przerwały mu opowiadanie wrzaski niesłychane, grzmiące „hurra!“ złączone z dźwiękami muzyki i śpiewem chórów. Wszystko to przybliżało się coraz bardziej. Usłyszano nareszcie za wsią głuchy tentent koni.
— To on! — krzyknął kozak, stojący od dawna na straży w rogu domostwa.
Bołkoński i Denissow wyszli również na przeciw wodza. Spostrzegli na przedzie gwardję przyboczną, a za nią o kilka kroków Kutuzowa na małym gniadym koniku. Obok niego jechał cały sztab jeneralski. Barclay de Tolly, na pysznym rumaku towarzyszył mu również. W tyle po za jenerałami, jechał cały tłum wyższych oficerów, wykrzykujących wiwaty na cześć jego książęcej mości. Adjutanci Kutuzowa wysunęli się naprzód i wpadli pierwsi na dziedziniec domostwa, Kutuzow po-