Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uczuła nagle trwogę śmiertelną, szaloną, jak wtedy, gdy jej usta dotknęły się czoła lodowatego trupa! Przejął ją na nowo ów wstręt nieprzezwyciężony, z jakiem zbliżała się do trumny, w której leżały martwe zwłoki. Zdawało się jej, że po promieniu księżyca, płynie ku niej ojciec nieboszczyk... że za chwilę ujmie ją w ramiona... Skamieniała zrazu z przerażenia, bez tchu, bez głosu, nie mogąc nawet wyszeptać słów modlitwy...
— Maruszka!... nianiu!... — krzyknęła nareszcie tak przeraźliwie, że kobiety służebne, śpiące nieopodal od jej pokoju, pozrywały się ze snu i przybiegły na jej wezwanie...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Tego samego dnia wybrał się był Rostow z Ilinem i Ławruszką (odesłanym wolno i hojnie obdarzonym przez Napoleona) na rekonesans, ze swego obozu w Jankowie, oddalonem o kilka wiorst od Boguczarewa. Ilia chciał wypróbować konia świeżo kupionego, a Rostow rozdobyć gdzie siana we wsiach okolicznych. Od trzech dni obie armie były w równej odległości od Boguczarewa. Mogło zatem nastąpić każdej chwili starcie awangardy francuzkiej z awangardą rosyjską. Z tej też przyczyny Rostow, jako komendant dbały o swój oddział, pragnął pochwycić pierwszy prowianty, tak dla ludzi jak i dla koni.
Przez całą drogę Rostow z Ilinem rozmawiali wesoło, obiecując sobie zabawę nie lada z ładnemi pokojóweczkami, które musiały zostać w domu księcia. Zanim by to nastąpiło, skracali sobie drogę wypytując się Ławruszkę o Napoleona. Zanosili się od śmiechu, sły-