Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sądzę, że wolałybyśmy udać się od razu do owego jenerała francuzkiego, który ręczę! okazałby nam cześć najwyższą i otoczył troskliwą opieką.
Księżniczka przebiegła oczami odezwę drukowaną, a twarz jej drgnęła konwulsyjnie.
— Od kogo ją masz? — spytała.
— Dowiedzieli się zapewne, że jestem Francuzką i... — nie dokończyła, płonąc rumieńcem, z oczami wbitemi w posadzkę.
Marja wyszła natychmiast z pokoju, słowa więcej nie wymówiwszy i przywołała jedną z dziewcząt służebnych, zamykając się z nią na klucz w brata gabinecie.
— Sprowadzisz mi natychmiast Alpatycza lub Drona... któregokolwiek z dwóch... Francuzce powiesz, że chcę być samą... zrozumiałaś?
— Trzeba jechać, uciekać z tąd czemprędzej — wykrzyknęła rozpaczliwie samą zostawszy, ręce łamiąc na myśl, że mogłaby wpaść w ręce Francuzom.
Coby na to powiedział książę Andrzej? Dreszcz nią wstrząsnęła z trwogi i wstrętu, gdy sobie wyobraziła, że ona, córka księcia Mikołaja Bołkońskiego, miałaby błagać o protekcję jenerała Rameau, jednego z tych dzikich, niegodziwych najeźdźców, jej ojczyzny. Dotknięta do żywego w swojej dumie i godności kobiecej, to bladła, to płonęła z gniewu i oburzenia. W podnieconej fantazji, przedstawiała sobie jakieby na nią czekały upokorzenia.
— Francuzi zaczną gospodarować i plondrować po całym domu. Zabierą i ten pokój mego brata. Rozbiją jego biuro, dla niecnej zabawki, będą wertowali jego