Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

źnim, do mnie córki niegodziwej, która pragnęła śmierci ojca? — I wyobraziła sobie żywo, jak przykrem jest położenie jej tyloletniej towarzyszki. Traktuje ją ozięble, prawie pogardliwie, a ona jednak znosi to wszystko z pokorą, bo nie ma się gdzie podzieć, nie ma dachu własnego, nie ma rodziny, zmuszona wycierać cudze kąty, biedna sierota, biedne ptaszę z gniazda wyrzucone! Jak zwykle, serce wzięło u niej górę nad wszystkiem innem; podniosła oczy i spojrzała na Francuzkę serdecznie, zapraszając do swego pokoju. Weszła niebawem panna Bourrienne, zaczęła całować ją znowu po rękach, wylewając łzy obfite. Słowami łkaniem przerywanemi, mówiła o wielkiej boleści, o gromie straszliwym, który uderzył w nie obie: Jedyną pociechą byłoby dla mnie — kończyła — gdybyś raczyła księżniczko pozwolić mi dzielić z tobą wiernie to nieszczęście, gdybyś chciała przebaczyć mi wspaniałomyślnie, cokolwiek kiedy zawiniłam względem mojej największej dobrodziejki, a czego żałuję całem sercem!... Ten nasz drogi „zmarły“, patrzy na mnie teraz z góry, i czyta zapewne w mojej duszy, ile w niej mieściło się i mieści miłości i wdzięczności najżywszej za tak wiele dobrego i wyświadczonego przez was najszlachetniejsi państwo, biednej bezdomnej sierocie!
Marja słuchała z przyjemnością jej głosiku melodyjnego. Ten jej szczebiot odrywał ją na chwilę od myśli ciężkich i ponurych. Patrzała na nią, uśmiechała się łagodnie, ale roztargniona, nie rozumiała prawie i nie wiedziała o czem jej prawi tak długo Francuzka.
— Najdroższa księżniczko — zaczęła po chwili milczenia panna Bourrienne z innego tonu. — Pojmuję naj-