Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lot ptaka, gdy skrzydłem muska źdźbła trawki rosą wilgotnej. Błysnęło na środku ulicy, huk straszliwy wszystkich ogłuszył i wzniósł się gęsty słup dymu. Kucharka upadła na ziemię z jękiem bolesnym, wśród grona ludzi wybladłych i przerażonych. Ferapontow skoczył do niej, kobiety uciekały z krzykiem, dzieci płakały na głos cały; ale jęki żałośne nieszczęśliwej rannej, górowały nad tamtemi wszystkiemi glosami.
W chwilę później pusto się zrobiło na ulicy. Biedną kobietę, której granat pękający rozerwał cały bok, przeniesiono na łóżko do alkierza. Wszystko co żyło zresztą w oberży, schowało się do piwnicy. Słychać było dalej głuche dział warczenie, świst granatów i jęki dogorywającej. Żona Ferapontowa, usiłowała nadaremnie uspić wrzeszczące niemowle. Wypytywała się z najwyższym niepokojem świeżo nadchodzących, czy nie wiedzą czego o jej mężu, który nie skrył się był razem z innymi do piwnicy. Powiedziano jej, że poszedł z całym tłumem do głównej cerkwi, aby ubłagać o wyniesienie procesjonalnie obrazu Matki Boskiej, wsławionego licznemi cudami.
Pod wieczór zaczął ustawać huk armat. Niebo okrywała szara, gęsta opona z dymów. Gdzie niegdzie, rozdzierała się, i można było dojrzeć skrawek lazuru, z srebrnym jasnym półksiężycem na nowiu, oświetlającym słabo widnokrąg. Po ciągłym huku i łoskocie paszcz ogniem ziejących i wyrzucających śmiertelne pociski, nastąpiła chwila głuchej ciszy. Naraz usłyszano zewsząd tentent koni, chód ciężki wojska, krzyki, jęki i trzask złowrogi dachów i całych domów w płomieniu, które