Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy nie spał. Tykon dostał rozkaz ustawić tam łóżko, co też wykonał natychmiast z pomocą jednego z lokai.
— Nie tak, nie tak! — krzyknął książę, pociągając łóżko ku sobie. — Nareszcie, spocznę cokolwiek! — Westchnął ciężko, podczas gdy go rozbierał jego wierny stary sługa. Zaledwie zdjął z niego wierzchni kaftan i spodnie, padł na łóżko, nie czekając na włożenie nocnej koszuli i zdawał się przypatrywać ciekawie swoim nogom żółtym i chudym jak piszczele. Wahał się i dumał nad wysiłkiem ostatecznym, na który musiał się zdobyć, aby je podnieść i na łóżku wyciągnąć.
— Boże wielki! jakież one ciężkie! — mruczał gniewnie. — Czemu mary piekielne, które mi zasnąć nie dozwalacie, czemu mnie raz nie dobijecie? Czemu nie skrócicie moich mąk straszliwych! — Udało mu się nareszcie ułożyć nogi na łóżku, jęcząc i stękając. Zaledwie położył się, a łóżko zaczęło się z nim kołysać, to w prawo, to w lewo, to w przód, to w tył i podnosić się razem z nim. Mogło się zdawać, że przedmiot nieruchomy, nabiera życia i drga konwulsyjnie. Tak było prawie co nocy. Starzec otworzył oczy na nowo.
— Ani chwili spokoju! ani chwili wypoczynku z temi marami przeklętemi! — uderzył pięścią w nocny stoliczek, jakby te słowa stosował do kogoś niewidzialnego. — Czyż nie zapomniałem o czemś ważnem, o czem miałem myśleć w nocy z całem spokojem? Zawiasy, zamki? Nie, te poleciłem, ażeby je w mieście kupiono... Cóż to byłem zostawił w salonie... w chwili kiedy księżniczka Marja i ten głupiec Desalles pletli niestworzone banialuki?... Nie włożyłem też czego do kieszeni?... Nie