Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

talerza, i do końca objadu, ani wspomniał o papierach przyniesionych.
Gdy przeszli do salonu, dał list córce, aby go w głos odczytała. Ta skończywszy czytanie, spojrzała wyraziście na ojca. Starzec wpatrzony bezmyślnie w plan nowej jakiejś budowli zdawał się nie słyszeć ani słowa.
— Co jaśnie oświecony książę sądzi o tem wszystkiem? — Desalles spytał nieśmiało.
— Ja? ja? — starzec szorstko odrzucił, nie odrywając oczu od planu.
— Można przypuszczać że teatr wojny przybliży się do nas niebawem — Desalles mówił dalej głosem przyciszonym.
— Ha! ha! ha! teatr wojny? Dobry sobie! — starzec parsknął śmiechem. — Powiedziałem i powtarzam: Teatrem wojny pozostaną prowincje polskie. Nieprzyjaciel nie może posunąć się za Niemen!
Desalles spojrzał na starca osłupiały: Mówić o Niemnie, gdy najeźdźca już Dniepr przekroczył! Tylko księżniczka Marja, zapominając najzupełniej o jeografji, wierzyła w słowa ojca jakby w Ewangielją!
— Gdy na wiosnę zaczną śniegi topnieć, wszystkich pochłoną sławne bagna w Polsce! — bredził starzec dalej — Bennigsen powinienby był od dawna wkroczyć do Prus, wtedy byłoby wszystko raźniej poszło. — Starcowi na pół zdziecinnałemu, przypominała się widocznie kampanja z roku 1807.
— Ależ jaśnie oświecony książę raczy wybaczyć — Desalles mruknął jeszcze bardziej onieśmielony. — W tym liście jest mowa o zajęciu Witebska przez...