Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stojąc przed dużem zwierciadłem stroił dziwne miny. Wznosił w górę ramiona, marszczył brwi groźnie i wywijał pięściami zaciśnionemi. Nareszcie zadowolony sam ze siebie, wymknął się z pałacu niepostrzeżenie, bocznemi schodami, ani pisnąwszy przed nikim, z jakim nosi się zamiarem?
Oto co był postanowił: Musiał odpytać koniecznie cara. Pomówi z jednym z szambelanów. (Wyobrażał sobie, że car musi ich mieć zawsze bodaj z tuzin przy swojej osobie.) Wytłumaczy mu, że jest młodszym synem hrabiego Rostowa, że pomimo lat piętnastu, pała żądzą służenia ojczyźnie, dodając jeszcze mnóstwo pięknych i wzniosłych frazesów. Te ma się rozumieć, wywrą tak silne wrażenie na szambelana, że go natychmiast przedstawi carowi.
Chociaż liczył bardzo wiele, aby zapewnić powodzenie swojemu zamiarowi, na urok, którym tchnęła jego iście dziecięca twarzyczka, i na miłą niespodziankę którą wywoła swojem pojawieniem się i płomiennym zapałem, radby był jednak nadać sobie pozór dorosłego młodzieńca. Im dalej się posuwał, tem więcej zajmywał go tłum różnorodny, spieszący pod mury Kremlinu, a tem mniej myślał o zachowaniu powagi w postawie, jak przystało na dorosłego mężczyznę.
Musiał i on użyć z całej siły łokci, aby nie dać się zanadto potrącać. Gdy znalazł się wreszcie obok bramy św. Trójcy, tłum nie domyślający się wcale, w jak wzniosłym i patryotycznym celu wybrał się dziś w drogę, tak go przyparł do muru, że rad nie rad musiał się zatrzymać. Tymczasem cały szereg pojazdów wjeżdżał