Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szukać po kieszeniach, ale nadaremnie, całując w dodatku rękę hrabiny, która nadeszła była w tej chwili. Spozierał również ku drzwiom z niepokojem, spodziewając się pojawienia w nich Nataszki. — Nie wiem rzeczywiście co zrobiłem z tym całym plikiem papierów... musiałem chyba w domu zostawić. Lecę po nie.
— Ależ w takim razie spóźnisz się na objad hrabio kochany — wtrąciła pani Rostow.
Nadeszła Nataszka. Wyraz jej twarzy był słodki, w oczach promieniało głębokie wzruszenie. I tłusta facjata Piotra zajaśniała na jej widok iście nadziemską radością. Na szczęście Sonia, posiadająca między innemi cennemi przymiotami i dar szukania, przyniosła z tryumfem papiery, znalazłszy takowe w Piotra kapeluszu, w przedpokoju.
— Przeczytamy to wszystko po obiedzie — uśmiechnął się Rostow ojciec z zadowoleniem, obiecując sobie wiele przyjemności z owego odczytu.
Pito szampana na cześć nowego kawalera orderu św. Jerzego, a Szynszyn bawił całe towarzystwo najświeższemi ploteczkami i skandalikami z bruku miejskiego. O chorobie starej jak świat księżnej X. o nagłem zniknięciu z Moskwy doktora Metivier’a, o złapaniu jakiegoś biednego Niemca, którego lud o mało nie rozszarpał, biorąc za szpiega francuzkiego, a hrabia Roztopczyn przekonawszy się o jego narodowości kazał natychmiast uwolnić.
— Tak, tak, teraz zły wiatr wieje dla Francuzów, zamykają wszystkich — zaśmiał się ojciec Rostow — życzyłbym szczerze, mojej drogiej hrabince, nie mówić