Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wymienione. Bołkoński zatem — wymówiła to nazwisko głosem przyciszonym, jakby się obawiała, aby jej nie zabrakło siły do skończenia tej rozmowy — jest znowu w kraju i w czynnej służbie, co?... Czy sądzisz hrabio, że przebaczy mi kiedykolwiek? Czy też będzie mi wiecznie złorzeczył, wiecznie nienawidził? Powiedz mi hrabio...
— Sądzę, że niema nic do przebaczenia. — Piotr wykrzyknął gorąco. — Gdybym ja był na jego miejscu... — I znowu zawisły mu na ustach te same słowa najczulszej miłości i politowania, ale Nataszka nie dała mu dokończyć.
— Oh! ty hrabio, to wcale co innego — zawołała z zapałem. — Nie znam jak świat szeroki człowieka lepszego i szlachetniejszego. Tak, tak! nie mogę nikogo porównać z tobą! Gdybyś ty mnie wówczas nie był pocieszał... a i teraz jeszcze... nie wiem coby się było ze mną stało!...
Łzy jej z ócz wytrysły, które ukryła czemprędzej po za nut zeszytem. Odwróciła się szybko, solfiując dalej głosem drżącym i kierując się ku ścianie przeciwległej.
W tej chwili nadbiegł Pawełek. Był to teraz piękny, smukły chłopak jak topola, z cerą świeżą, z ustami pełnemi, i jak wiśnia czerwonemi. Przypominał bardzo Nataszkę, gdy była takim jak on podlotkiem piętnastoletnim. Przygotowywał się do wstępnego egzaminu, aby wejść do uniwersytetu. Cichaczem atoli i jak dotąd w najgłębszej tajemnicy przed rodzicami, był postanowił razem z kilku kolegami, wstąpić do huzarów, po prostu, zamiast ślęczeć na ławkach uniwersyteckich nad książ-