Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabina patrząca z pod oka na córkę z oczami w górę wzniesionemi, zapominającą o całym świecie, prosiła Boga ze swojej strony, żeby raczył przyjść w pomoc jej dziecku najmilszemu.
Podczas mszy, i przeciw przyjętym zwyczajom, zakrystjan postawił przed Carskiemi Drzwiami stoliczek, na którym składano zwykle księgę świętą, w sobotę przed Zielonemi Świętami, z której odprawiający w tym dniu nabożeństwo, czyta głośno modlitwy klęcząc. Ów staruszek siwowłosy, roztworzył drzwi Ikonostasu, wyszedł na środek cerkwi i ukląkł z mozołą na podłożonej poduszce. Wszyscy zgromadzeni poszli za jego przykładem zdziwieni niesłychanie. Miał odczytać modlitwę ułożoną przez synod, w której błagano Pana zastępów, o zmiłowanie nad ludem prawosławnym i o uwolnienie świętej Rosji od obcych najeźdźców. — „O Panie wszechmocny, Panie Zbawco nasz — czytał starzec bez napuszonej przesady, głosem trochę drżącym, ale czystym i melodyjnym, trafiającym prosto do serc słuchaczów. — Udajemy się w najgłębszej pokorze do Twojego nieskończonego miłosierdzia, ufamy Twojej miłości. Wysłuchaj nas i przybądź nam na pomoc! Wróg wznieca niepokój pomiędzy dziećmi Twojemi, i chce świat zamienić w głuchą, bezludną pustynię. Powstań o Panie przeciw niemu! Ci zbrodniarze zebrali się, aby zniszczyć Twoje dobro, aby obrócić w nicość Twoją wierną Jerozolimę, Twoją Rosję ukochaną. Chcą zbezcześcić Twoje świątynie, obalić Twoje ołtarze i sprofanować nasze świętości. Dokądże o Panie, grzesznicy będą tryumfowali? Dokądże wolno im będzie przekraczać prawa Twoje?