Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawdę ryk dzikich zwierząt w wiatru poświście?... A gdyby też to była całkiem po prostu Melokówka, którą widzę zdaleka? Daj go katu, byłoby to czemś iście cudownem, jechać na oślep i trafić tam właśnie, gdzieśmy pierwotnie byli postanowili.
Był to rzeczywiście wspaniały pałac w Melokówce Zobaczył zajeżdżając przed ganek, wybiegającą służbę ze światłem, uradowaną tą miłą niespodzianką i przerwą w nudnem, jednostajnem życiu wiejskiem.
— Kto zajeżdża? — odezwał się głos w sieniach.
— Kulig od hrabstwa z Otradnoe... To tamtejsze konie, sanie i służba — odpowiedzieli lokaje na ganku stojący.





XI.

Pelagja Daniłówna Meloków, tęga, rosła kobieta, w okularach, na dużym, ale foremnym nosie rzymskim, siedziała spokojniej, otoczona gronem dzieci i domowników w sali jadalnej, wylewając z ołowiu roztopionego rozmaite figury, dla rozrywki jakiejkolwiek. Potem przykładano to „coś“ do ściany, odgadując na cieniu, czem to ma być właściwie i tworząc z tego wnioski i przepowiednie. Nagle usłyszano gwar w sieniach i tupanie nogami.
Maski różnorodne, otrzepywały śnieg z ubrań wierzchnich, lub z kudłów niedźwiedzich i uwalniały wąsy