Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dent, spieszący z ławki szkolnej do zabawy, skoro usłyszał pierwsze tony piosenki. Że to jednak nie szło tak łatwo, nakazał mu milczenie i stanął w progu, aby nie stracić ani jednego tonu. I Mitenka słuchał z widocznem zadowoleniem. Mikołaj spozierał raz po raz na siostrę i oddychał silniej, tam gdzie i ona oddychała. Sonia, cała zasłuchana, oczarowana tym głosem anielskim, porównywała siebie z Nataszką, uznając jej wyższość pod każdym względem i ten dziwny urok, którym ujarzmia w lot każdego. Ona, Sonia tego nie potrafi! Daremnie kusiłaby się o coś podobnego! Hrabina zaprzestała kłaść pasjansa. Na jej ustach igrał uśmiech słodki i smętny zarazem, oczy miała łez pełne. Potrząsała głową raz po raz, przypominając sobie własną młodość. Trwoga ogartywała jej serce macierzyńskie, na myśl, o przyszłem pożyciu małżeńskiem jej córki najukochańszej, z człowiekiem o tyle starszym i tak dziwnego charakteru i usposobienia.
Dimmler siedząc obok hrabiny, z oczami na pół przymkniętemi nie posiadał się z radości i słuch wytężał.
— Talent olbrzymi! Europejski! — potarzał z cicha. — Nie ma się już czego uczyć... Co to za czystość, giętkość, słodycz, ile dźwięku w tym głosie. Łzami śpiewa i łzy z ócz wyciska!...
— Ah! jak ja się o nią lękam! — westchnęła hrabina. Matka odgadywała w Nataszcze, zbytek uczuć namiętnych, które mogłyby ją zgubić bardzo łatwo, byle znalazła się sposobność po temu. Jeszcze nie była skończyła śpiewać, gdy Pawełek wpadł z impetem do sa-