Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piątro do państwa Joghel. Tam zastała całą inteligencją zebraną i zajadającą wety, złożone z różnych bakalji. Sprzeczano się zawzięcie, gdzie jest większa drożyzna? W Moskwie, czy w Odessie? Nataszka usiadła na chwilę przysłuchując się rozmowie głęboko zadumana. Nagle zawołała: — Madagaskar!... Wyspa Ma-da-ga-skar! — powtórzyła, dzieląc z naciskiem sylaby. Wyszła natychmiast, nie wytłumaczywszy nikomu, mimo pytań ze wszech stron, co miał znaczyć, ten jej wykrzyknik tajemniczy? Na schodach spotkała Pawła, z jego kozaczkiem nieodstępnym Jurkiem. Obydwaj byli zajęci wyłącznie ogniami sztucznemi, które na wieczór przygotowywali:
— Pawłóniu! znieś mnie na dół! — krzyknęła wskakując mu na grzbiet na barana i obejmując za szyję ramionami. Tak zjechali pędem aż na dół, Nataszka ma się rozumieć wlokąc nogami po stopniach drewnianych.
— Dość tego!... dziękuję... Ma...da...ga...skar! — mruknęła stając na podłodze w sieniach.
Wróciła niebawem do wielkiego salonu, po szczegółowem zwiedzeniu swego państwa, przekonawszy się naocznie i namacalnie, że jej poddani są zawsze ślepo posłuszni, gotowi na jej skinienie, więc i tam wszystko idzie po staremu... nudno.... nieznośnie! Usiadła w kąciku najciemniejszym, za serwantką oszkloną i wyłożoną taflami źwierciadlanemi. Zaczęła dobierać akordów na gitarze. Szukała melodji i akompaniamentu do niej, którą słuchali razem z Andrzejem, w sali opery, pewnego wieczora w Petersburgu. Tych kilka akordów nieokreślonych, wziętych nieśmiało i ręką niewprawną, musiałyby uderzyć ucho i najmniej muzykalne, brakiem harmonji.