Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tonem niewypowiedzianie czułym, jakby pokładał całą nadzieję, w niezrównanych przymiotach, swego psa ulubionego.
Nataszka odgadywała i podzielała wzruszenie gorączkowe, przejmujące dwóch starych strzelców, a tem bardziej młodego zapaleńca jak jej brat.
Sfora psów, i reszta towarzystwa, zbliżali się zwolna do owego pagórka, na którym stał dotąd pachołek, czekając na swoich panów.
— Gdzież jego słuchy i głowa? — spytał pachołka Mikołaj. Zając atoli nie czekając na tamtego odpowiedź, w przeczuciu że coś złego się z nim święci, dał potężnego susa w górę, i zaczął zmykać co tchu. Charty pogoniły za nim, wyciągając się jak struna. Za niemi w tropy, puścili się dojeżdżacze na koniach. Jedni psy wołaniem podniecali, drudzy zastępywali drogę szarakowi, aby utrzymać go na linji, dla psów najprzystępniejszej. Wszyscy galopowali mimowolnie, nie zdając sobie nawet sprawy, dla czego tak czynią? Każdy ginął z ciekawości i niepokoju, na czem skończy się gonitwa, i który z psów przychwyci zająca? Szarak był graczem starym i doświadczonym nie w jednej już podobnej wyprawie. Najprzód położył słuchy po sobie, aby lepiej zorjentować się, skąd słychać krzyki i tentent kopyt końskich? Zrozumiał nareszcie jak wielkie grozi mu niebezpieczeństwo, i obrawszy najkrótszą drogę, zmykał na przełaj, przez ściernisko, ku łączcze błotnistej. Erza wyprzedziła niebawem dwa psy legawe owego strzelca, które były wytropiły zająca. O kilka kroków od szaraka, skoczyła i ona w górę, aby dostać go tem pewniej. Nie