Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niejsze jego znajomości w Moskwie, byłyby może znalazły, że stał się za mało dystyngowanym, za nadto rubasznym i „prosto z mostu“ jak to mówią. Kochali go nie mniej towarzysze broni, szanowali i cenili jego zwierzchnicy, podwładni widzieli w nim surowego, ale sprawiedliwego oficera, który świecił im własnym przykładem. Spokój błogi, mąciły mu jedynie częste listy odbierane od matki w tym czasie. Pełno w nich było gorzkich skarg i wyrzekań, na opłakany stan ich interesów. Błagała go i zaklinała żeby wracał pod dach rodzicielski, na ratunek i pociechę tak ojca jak i matki stroskanej najokropniej.
Przeczuwał z trwogą najwyższą, że chcą go wyrwać z pośrodka tego życia tak swobodnego i przyjemnego, w którem przechodzi mu dzień za dniem, bez wszelkich trosk i kłopotów. Domyślał się, że wcześniej, czy później, będzie zmuszony wglądnąć w ten labirynt spraw niesłychanie zawikłanych; utonąć w chaosie rachunków niedokładnych, sporów, procesów, intryg i szalbierstw najniegodziwszych. A w dodatku do tego wszystkiego, trapiła go niby ciężka zmora, miłość Sonii i rodzaj zobowiązania w obec niej. Był tem zaniepokojony, rozstrojony, zakłopotany; było to czemś niejasnem, poplątanem, zagadką niesłychanie trudną do rozwiązania. Skracał też coraz bardziej odpowiedzi na rozpaczliwe listy matki, które z jego strony zaczynały się sakramentalnemi słowami: — „Najdroższa Mamo!“ — a kończyły: — „Twój najprzywiązańszy i najposłuszniejszy syn, Mikołaj“. — Ton w tych odpowiedziach, był coraz suchszy i zimniejszy. W roku 1810, oznajmiono mu że Nataszka za-