Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z twarzą krwią nabiegłą i ociekłą potem, podany naprzód, krzyczał w niebogłosy. — Huź ha!... huź ha!... — aż do zupełnego ochrypnięcia. Na widok hrabiego, oczy błysnęły mu dziko i ryknął grożąc mu pletnią: — Do stu kaduków! Bodajby wszyscy djabli porwali takich strzelców, którzy!... Wypuścić zwierza, gdy go się ma pod samym nosem! — osądziwszy, że jego pan, cały oszołomiony, nie wart dłuższej rozmowy, palnął z całej siły pletnią groźnie podniesioną po grzbiecie swojego konia biednego i najniewinniejszego w tej całej sprawie, pędząc dalej w las razem z psami! Hrabia dotąd osłupiały, usłyszawszy tak ostrą reprymendę z ust swego sługi, spróbował uśmiechnąć się, choć mu to nie szło gładko i zwrócił się ku Semionowi, spodziewając się, że ten mu przynajmniej postara się osłodzić gorzką pigułkę. Semion atoli zniknął również z horyzontu. Objechał krzaki z przeciwnej strony, aby w danym razie przeciąć tędy odwrót wilkowi. Charty goniły wściekle, na prawo i lewo. Jednak mimo tego wszystkiego, wilk wśliznąwszy się w gąszcz leśny, przepadł w nim, jak kamień w wodę wrzucony i znikł zupełnie z oczów, strzelcom tropiącym go.





V.

Mikołaj czekając na wilka nie schodził ze stanowiska. Przeczuwał co się dzieje w lesie, po rozmaitem