Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wach Semiona, patrzał w dal bezmyślnie, trzymając w dłoni otwartą tabakierkę. Tak zię zadumał, że zapomniał nawet zażyć tabaczki. Zabrzmiał róg bawoli Daniły, zwiastując, że zwierz już wytropiony. Sfory zaczęły grać wszystkie, owym głosem specjalnym, który wilka zapowiadał. Dojeżdżacze nie potrzebowali już innej zachęty, prócz nawoływania kiedy niekiedy: — Huź ha! Huź ha!... — Po nad te wszystkie krzyki, górował potężny głos Daniły, przenosząc się od najniższych nut basowych, do najwyższego dyszkantu. Ten zdawał się rozbrzmiewać i napełniać swojem echem las cały i pagórki okoliczne.
Kilka sekund pilnego nadsłuchiwania, dozwoliły zorjentować się w położeniu, hrabiemu i Semionowi. Zrozumieli, że obecnie sfory podzielono. Połowa, ta co skomliła w niebogłosy, coraz się oddalała; druga część psów tymczasem, pędzona przez Daniłę, przeleciała przez gąszcz leśny, o kilka kroków od nich. Wkrótce granie obu sfor, oznajmiły nadsłuchującym, że polowanie wzięło już zupełnie inny kierunek. Semion westchnął spuszczając jednego psa ze smyczy. Westchnął i hrabia mimowolnie, spostrzegłszy teraz dopiero, że trzyma w ręce otwartą tabakierkę. Zażył szczyptę, strzepnął palcami i zamknął misternie wyrabiane pudełeczko, z miniaturą żony, na złocie emaljowaną.
— Do nogi! — krzynął Semion groźnie na psa, pomykającego ku lasowi. Hrabia drgnął na ten głos gromki i wypuścił tabakierkę. Trefniś zsunął się z konia natychmiast i podniósł ją.
Naraz, jak to się często zdarza na polowaniu, wszystkie te gardła szczekające, wyjące i skomlące, zdawały