Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powinięty w białe futro, wyglądał na dzieciaka, którego wysłano na przechadzkę.
Semion, chudy, żółty jak pargamin, z policzkami zapadniętemi, ukończywszy również wszelkie przygotowania, spoglądał raz po raz na swego pana, z którym zżył się był niejako, służąc mu wiernie i poczciwie od lat trzydziestu. Widząc hrabiego w tak świetnym humorze, chciał właśnie rozpocząć poufną pogadankę, tak samo przyjemną, jak usposobienie jego pana. Nie dopuścił go do słowa na razie ktoś trzeci, także na koniu, skradający się ku nim cichuteńko. Był to starzec, z długą siwą brodą, ubrany najdziwaczniej w świecie. W jubce i chustce kobiecej, na głowie miał wysoką czapkę męską, mocno u góry zaszpicowaną. Trefniś nadworny hrabiego, ubierał się najczęściej jak kobieta, dla większej śmieszności, i nikt go też inaczej nie nazywał, tylko imieniem kobiecym: Anastazją Iwanówną.
— Cóż nam powiesz Nastusiu? — hrabia szepnął mrugając figlarnie oczami. — Uważaj tylko, bo jak spłoszysz zwierzynę, to mogłaby się spotkać z twojemi plecami pletnia Daniły.
— Ba! niby to u mnie nie ma również dzióba i pazurów! — odrzucił trefniś lekceważąco.
— Pst! pst! — hrabia przytknął palec do ust. Dodał zaś zwracając się do Semiona: — Nie widziałeś hrabianki Natalji?
— Pojechała razem z bratem, aż w las Jarowski. Że też ją to może bawić? Przecież to panienka!
— Czy to nie dziwo Semionie, widzieć ją na koniu,