Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piękności i sprytu legawiec — odrzucił Mikołaj sentencjonalnie, patrząc z góry na siostrę, jakby chciał dać jej do zrozumienia, o ile jest pod tym względem wyższym od niej i jaka ich przepaść rozdziela. Pojęła to natychmiast.
— Nie będziemy ci zawadzali, kochany wujciu — przemówiła powtórnie. — W ogóle nie naprzykrzymy się nikomu. Będziemy stali nieruchomi na wyznaczonem stanowisku.
— Co będzie zupełnie w porządku, hrabianeczko! Tylko proszę uważać i nie spaść z konia przypadkiem. Bo wtedy historja pewna... na przód marsz! nie byłoby możliwem dopędzić nas.
Byli może oddaleni o sto sążni od lasu. Mikołaj z wujaszkiem zdecydowali w którą stronę wypada psy zwrócić. Nataszkę brat postawił na samym kraju lasu, w przekonaniu, że tamtędy ani jedna sztuka zwierzyny nie przejdzie. On zaś pojechał dalej, spuszczając się z góry w głąb parowu.
— Tylkoż uważnie, siostrzeńcze kochany, to stara wilczyca. Nie wypuść że jej na miły Bóg.
— Zobaczymy — mruknął Mikołaj od niechcenia. — Hola, Karaj! — przemówił do psa starego, z sierścią okropnie rudą, który z wiekiem stał się potwornie brzydkim. Znany był jednak ze swojej dzielności, że rzucał się w pojedynkę, na wilka czy na wilczycę choćby i największą.
Stary hrabia znał zapalczywość swego syna, skoro szło o polowanie. Stawił się też najpunktualniej, na godzinę naznaczoną. Zaledwie miano czas strzelców poroz-