Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cznej kieszonki. — No, niebawem! Tylkoż pamiętaj sobie Balaga, musimy być na miejscu za trzy godziny.
— Wszystko będzie zależeć od tego, ojczulku kochany, czy stąd wyjedziemy szczęśliwie?... Ileż to razy woziłem moich panów z Tweru aż tu w siedmiu godzinach? Wszak wasza Ekscellencja pamięta o tem, co?
— Wyobraź sobie — Anatol wybuchnął śmiechem, przypominając z lubością, ową jazdę, zwrócony do Makaryna, który wpatrywał się w niego jak w tęczę, z czułem uwielbieniem. — Wyobraź sobie, wiózł mnie w sam dzień Bożego Narodzenia, z Tweru do Moskwy, tak szalenie, że nam w końcu tchu zabrakło... nie jechaliśmy, przysięgam, ale po prostu, lecieliśmy w powietrzu. Trzeba nieszczęścia, że spotykamy na drodze cały sznur chłopskich podwód i przeskakujemy przez dwa wózki ostatnie.
— Jakiebo to były konie! a sprzągłem był razem dwa młode konie dyszlowe a w środek jasnego bułanka. Na słowo Fedorze Iwanowiczu — chwalił się dalej Balaga — przez sześćdziesiąt wiorst, lecieliśmy w powietrzu. Ani podobna było powstrzymać warjatów. W palcach kurcz czułem... Wypuszczam więc lejce i wołam: — „Ekscellencjo, proszę trzymać się ostro!“ — sam zaś wywracam koziołka prosto w sanki. Nie było innej rady, tylko trzymać się sani rękami i nogami... tak lecieliśmy przez trzy godziny!... No, i jeden tylko zdechł wtedy... Dyszlowy z prawej strony.