Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prowadzono pięćdziesiąt cztery psów legawych, czterdzieście chartów i jeszcze kilka szczególnych faworytów, biegło koło koni Mikołaja, Pawła i Nataszki. Całość wynosiła w psach sztuk sto trzydzieści, a strzelców na koniach było dwudziestu. Każdy z psów znał swego pana, i odpowiadał naszczekiwaniem, gdy go zawołano po imieniu. Strzelcy wiedzieli również najdokładniej, gdzie który ma się ustawić.
Jeźdźcy zjechali na łąkę. Po niej konie stąpały cicho, czasem tylko woda bryznęła z pod kopyt, grunt bowiem był nasiąkły wilgocią. Niebo szare i mgliste, zdawało się zniżać coraz bardziej. W głuchej ciszy odezwał się niekiedy świst przeciągły, którego ze strzelców, rżenie konia, strzelanie z bata, lub krótkie a bolesne psa zawycie, gdy go poczęstowano pletnią po grzbiecie, nawołując do porządku i nie zbaczania z drogi wytkniętej.
O wiorstę dalej, wyłoniło się z mgły pięciu innych strzelców z kilkoma psami na smyczy prowadzonemi. Na czele tej garstki jechał piękny starzec, postawy wyniosłej, z sumiastym, siwym wąsem.
— Dzieńdobry wujaszku! — zawołał Mikołaj.
— Historja pewna... śmiało, naprzód! — odpowiedział nowoprzybyły, posiadający małą wiosczynę o miedzę z Rostowami i po trochę z nimi spokrewniony. — Wiedziałem, że dziś chłopcze w domu nie wysiedzisz i słusznie do stu kaduków! Historja pewna, naprzód, marsz! — powtórzył swoje przysłowie ulubione. — Od razu bierz las w posiadanie, mój gajowy bowiem zwiastował mi niedawno nowinę, że Haguin ze swoimi gośćmi poluje od strony Kurnikowa. Mogłoby zdarzyć się z ła-