Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pomagałem, ale nie mniej winienem cię ostrzedz przed niebezpieczeństwem. Koniec końców, to proste szaleństwo, co zamierzasz uczynić. Wykradniesz ją, przypuśćmy? Dobrze! Ale co potem będzie? Wyda się tajemnica, dowiedzą się żeś żonaty i będą cię ścigać sądownie za uwiedzenie małoletniej.
— Androny, androny! nie warte funta kłaków — żachnął ręką Anatol, jakby opędzał się od słów jego, by od muchy natrętnej. I po raz setny może zaczął go przekonywać, jak sądził w swojej ciasnej mózgownicy, że wszystko pójdzie gładko jak po maśle.
— Czyż ci nie powiedziałem, że jeżeli ślub nie będzie zawartym legalnie, to nie ja, ale ów ksiądz za to odpowie? Zresztą, skoro raz staniemy za granicą, kto nas o to będzie pytał?... A teraz, błagam cię, ani słowa więcej w tej kwestji.
— Wierz mi, daj pokój wszystkiemu. Zaplączesz się, a potem...
— Do kroćset kaduków, a odczep że się raz odemnie — krzyknął Anatol porywając się oburącz za głowę. — Popatrz jak mi serce bije — przyłożył do piersi dłoń Dołogowa. — Co tam za kształty mój drogi... Jaka nóżka, rączka, szyjka... Istna bogini!...
Dołogow spojrzał na niego jak on to potrafił, z najwyższą efronterją i cynizmem.
— A gdy pieniędzy nie będzie... co wtedy?...
— Wtedy... wtedy?... — powtórzył Anatol trochę zaniepokojony i zbity z tropu, tem przypuszczeniem nie bardzo pocieszającem. — Ha, nie wiem na prawdę, co będzie wtedy?... Ale dość już tego gdakania mi nad