Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żonaty. Przed dwoma laty, stojąc w Polsce na kwaterze zbałamucił był córkę pewnego szlachcica wioskowego. Ten zwietrzywszy co się święci, dał mu do wyboru, sto batów odlewanych, lub ślub z córką zhańbioną przez niegodziwego uwodziciela. Ma się rozumieć, że paniczyk delikatny, wybrał ślub. Szlachcic dopilnował wszystkiego najskrupulatniej i ślub został zawarty najformalniej, tak w kościele katolickim, jak i w cerkwi prawosławnej, w mieście najbliższem.
Wkrótce potem powrócił do Rosji. Żona z nim jechać nie chciała. Za kilkadziesiąt tysięcy rubli, uprosił sobie milczenie, ze strony teścia i żył dalej po kawalersku.
Zawsze z siebie zadowolony, nie przypuszczał ani na chwilę, żeby mógł kiedykolwiek żyć inaczej. Według niego, wszystko zdrożne, czego dopuszczał się co chwila, były to same drobne grzeszki, niewarte, aby o nich wspominano. Miał jedynie żal do opatrzności, że stworzywszy go na wielkiego pana, nie obdarzyła go dochodami odpowiedniemi. Jemu należałoby się co najmniej sto tysięcy rubli rocznego dochodu, a w dodatku powinienby wszędzie i zawsze być uznanym za pierwszego. To przekonanie tkwiło tak silnie w jego umyśle, że udzielało się ono mimowolnie jego otoczeniu. Ustępywano mu dobrowolnie pierwszeństwa na każdym kroku i pożyczano zewsząd pieniędzy, których on z zasady, nie oddawał nigdy nikomu.
Graczem nie był właściwie, choć grywał wiele, bo niedbał nigdy o wygraną. Tak samo było mu najobojętniejszem w świecie, jaki wyrok wyda o nim opinja publiczna. Co lubił namiętnie, to hulatykę bez wszelkiej