Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przekamarzała się najswobodniej, po swojemu, z resztą biesiadników, śmiejąc się na cały głos.





XXI.

Tego samego wieczora, Rostowy poszli do teatru na operę. O lożę wystarała im się była Marja Dmytrówna.
Nataszkę wcale to nie ucieszyło. Ponieważ atoli dla niej wyłącznie zrobiła Marja Dmytrówna ten wydatek, nie było sposobu wymówić się, i trzeba było pójść z ojcem i Sonią koniecznie. Ubrała się stosownie, a zszedłszy na dół do głównego salonu, nie mogła wstrzymać się, żeby nie spojrzeć na siebie, w wielkiem ruchomem źwierciedle, które odbijało jej postać czarującą, od głowy aż do drobnych nóżek, jak u owego sławnego Kopciuszka. Widząc się tak ładną, tak uroczą, uczuła w ciele dreszcz rozkoszną, jakby nagle zakochała się sama w sobie.
— Mój Boże, gdyby on tu był przynajmniej!... — westchnęła ciężko. — Nie zadowolniłabym się jednym, zimnym pocałunkiem, złożonym nieśmiało wtedy, na początku, kiedy skamieniałam była niejako, po jego odurzających mnie oświadczynach... Co nie, to nie!... otoczyłabym go miłośnie ramionami, przytuliłabym się do jego piersi i zmusiła do utonienia w moich źrenicach, tym swoim wzrokiem na wskroś przenikającym, który zdaje mi się wiecznie, że widzę w siebie wlepiony... Cóż mnie w końcu obchodzą ojciec i siostra? Kocham