Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
III.

Pierwszy szron zwarzył był w jesieni liście, krzewy i kwiaty delikatniejsze. Trawa wygnieciona, wmieszona w błoto przez pasące się bydło, wyrastała gdzie niegdzie zielonemi kępkami, wśród czarnej ziemi. Gdzie niegdzie sterczała hreczka poczerniała od przymrozków i owies nie zebrany, zwieszał smutno kłosy przez pół wysypane. Lasy świeciły dotąd cudnemi barwami jesiennemi, złotem i purpurą, odbijając prześlicznie od pól szmaragdowych, zasianych wcześnie zbożem ozimem. Zając zmieniał futerko przed zimą, młode lisy zaczynały wymykać się z nory rodzicielskiej, myszkując na własną rękę tędy i owędy. Wilczęta tegoroczne, powyrastały do rozmiarów dużego psa. Była to pora najsposobniejsza do polowania. Sfory psów, należące do namiętnego i niestrudzonego Nemroda, młodego Rostowa, ledwie wlokły nogami, mimo, że ich żywiono doskonale. Zadecydowano zatem, na walnej naradzie, że pieskom pozwolą odpocząć przez trzy dni, a za to szesnastego września, wyruszą na wielkie polowanie, zaczynając od lasu we wsi Dubrawie. Tam miał bowiem znajdować się cały miot młodych wilczków.
Czternastego września, zimno było na wskroś przejmujące, a ziemia perliła się gęstym szronem. Na wieczór ociepliło się cokolwiek powietrze i puścił przymrozek. Z rana też, piętnastego września, gdy Mikołaj jeszcze w szlafroku prosto z łóżka wyszedł na ganek, zobaczyć co się na świecie dzieje, aż w ręce plasnął z radości. Powietrze było jakby zapisane umyślnie i