Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścięcie. Bał się jak ognia tych odwidzin. Pamiętał on dotąd, ową surową reprymendę, którą otrzymał był od Bołkońskiego, wówczas gdy formowano milicją, a on nie dostarczył żądanego w ludziach kontyngiensu. I to kiedy sypnął mu burę sążnistą stary dziwak? W zamian za Rostowa najuprzejmiejsze zaproszenie na objad. Nataszka przeciwnie, ubrana w swoją najładniejszą sukienkę, była pełną otuchy i w różowym humorze.
— Nie mogą mnie nie polubić — myślała. — Jeszcze mi się to nigdy w życiu nie przytrafiło. Jestem zresztą gotowa dogadzać im we wszystkiem. Pokocham starego, bo jest jego ojcem, ją, bo jest jego siostrą, słowem: pokocham wszystkich.
Zaledwie znaleźli się w ciemnym i ponurym przedsionku, pałacu Bołkońskich, hrabia przeżegnał się nieznacznie i szepnął z ciężkiem westchnieniem: — Boże, bądź nam miłościw! — Trwoga jego była aż nadto widoczną, gdy zapytał cicho i prawie pokornie, kamerdynera w przedpokoju, czy nie mógłby złożyć wizyty księciu i jego córce? Jeden z lokai pobiegł natychmiast z tą zapowiedzią, naraz jednak zapanowało jakieś straszne zamieszanie. Ten pierwszy wysłaniec, został zatrzymany przez kogoś drugiego ze służby męzkiej, przy wejściu do głównego salonu. Tu poszeptali coś z sobą. W tej samej chwili pojawiła się pokojowa księżniczki Marji. Ta także szepnęła im słów kilka, z miną przerażoną i zahukaną. W końcu wrócił kamerdyner zafrasowany, oświadczając tonem ponurym i kwaśnym, że sam jaśnie oświecony książę, nie może mieć zaszczytu przyjąć ich, ale księżniczka prosi do siebie. Panna Bourrienne wy-