Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

No, o tem, potem... — Urwała w pół, patrząc z pod oka na Sonię, jakby chciała dać do zrozumienia, że przy niej nie wypada mówić o tej sprawie.
— Ale, ale... komuż dasz znać najprzód żeś przyjechał, Stefanie Andrzejewiczu? Szynszynowi, ma się rozmieć, następnie tej wiecznej płaksie, Annie Michajłównie, nieprawdaż?... Jej syn jest tutaj... upolował wreszcie bogatą pannę i żeni się, nie tyle z nią, co z jej szkatułą... Któż jeszcze? Bestużew znajduje się tu również wraz z żoną... znowu był uciekł od niej, ale dogoniła go niebawem... W tę środę był u mnie na obiedzie. Co się tyczy tych dwóch — wskazała na dziewczęta Nataszkę i Sonię. — Pojadę z niemi najprzód, żeby pokłoniły się, Matce Iwerskajej, a z tamtąd zawiozę je do modystki Aubert Chalmé, bo ręczę, że nie mają co włożyć na siebie. Co do mnie, chybabym nie mogła im służyć za model mody najświeższej, ha, ha, ha!... Bo też ta przeklęta moda zmienia się z dnia na dzień, że aż człowieka lęk bierze. Niedawno mogłam się o tem przekonać naocznie, widząc jedną z tutejszych elegantek, z rękawami, nieprzymierzając jak spore beczułki... Cóż ciebie tu sprowadza, mój stary? — spytała hrabiego przybierając znowu minę nader surową.
— Ot, to i owo — machnął ręką. — Trzeba obstalować rozmaite gałganki dla Nataszki na wyprawę... radbym sprzedać nasz pałac w Moskwie... Jest nam tylko ciężarem, kulą u nogi uwiązaną... Mam również na myśli zbyć jeden majątek, stąd niedaleko... nic prawie nie czyni... Czy raczysz pozwolić Marjo Dmytrówno, żebym