Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pragnąłbym... — Spojrzał na nią przelotnie, chcąc się przekonać, czy ma odważyć się i ciągnąć dalej swoje oświadczyny? Uczuł na sobie jej wzrok wlepiony w niecierpliwem, gorączkowem oczekiwaniu, prawie z prośbą usilną... Na jej twarzy nie było ani śladu pierwotnego rozdrażnienia:
— Przyjdzie mi z łatwością, pod pozorem służby — pomyślał — widywać ją jak najrzadziej, gdy raz będziemy po ślubie. Ha! trudna rada... trzeba zgryść twardy orzech... brnijmy zatem... aż do końca!... — I rumieniąc się coraz bardziej mówił dalej. — Pani musiałaś przecie odgadnąć moje dla niej uczucia?... — Te słowa powinnyby były wystarczyć, bo po nich twarz Julji zajaśniała tryumfem najradośniejszym. Nie darowała mu jednak ani jednej sylaby, i zmusiła do wypowiedzenia tego wszystkiego, co zwykło się wykłamywać w podobnym wypadku... — „Że ukochał ją nad życie własne... że nigdy dotąd nie czuł dla żadnej kobiety miłości tak namiętnej“... — i tak dalej... i tem podobnie... Wiedziała przecież, ile jej się należy, za olbrzymie lasy w guberni Niżno-Nowogrodzkiej i dobra pod samą Moskwą położone. Odbierała to tylko, co jej z prawa przypadało.
„Wierzby nad ruczajem“ przestały natychmiast płakać i rzucać cień smętny nad nimi. Zapomnieli o nich z kretesem, szczęśliwi narzeczeni. Obecnie rozprawiali najweselej po dniach całych, jak urządzą dom swój wspaniale, oddawali razem mnóstwo wizyt i przygotowywali się do ślubu, który miał się odbyć niebawem, najuroczyściej, i z całą możliwą pompą.