Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Borys zapewnia mnie najuroczyściej, że jedynie u pań kochanych odnajduje spokój pożądany... Tyle go w życiu spotkało gorżkich zawodów, rozwiewając jego ułudy, a to taka mimoza!... usposobienie tak czułe!... — szeptała na ucho pani Kuragin. — Zawsze zachwycająca, a melancholijna, śliczna nasza Juleczka! — powtarzała raz po raz samej pannie. Synowi znowu nie omieszkała nakładać do głowy. — Ah! nie mam słów, aby ci wypowiedzieć, jak przylgnęłam całem sercem, do tej uroczej Julki, jak ją pokochałam! Czyż można zresztą nie uwielbiać tego ziemskiego anioła! Jej matka biedna martwi mnie na prawdę! Zastałam ją wczoraj zajętą przeglądaniem rachunków, nadesłanych z dóbr, które ma pod Moskwą. Nie może rady sobie dać z tem wszystkiem!... Mają olbrzymi majątek, ale cóż poradzą same, biedne kobiety?... Kradną je, rabują, w sposób niegodziwy!...
Borys uśmiechał się ironicznie, słuchając tych narzekań aż nadto przeźroczystych. Nie mniej atoli zajmywały i jego szczegóły, ile i gdzie posiada dóbr przekwitła Julka.
Julja czekała od dawna prośby sformułowanej wyraźniej, od swojego nadto posępnego i nieokreślonego wielbiciela. Borys jednak nie postąpił dotąd, ani o krok dalej. Odstręczały go od niej, straszny brak naturalności, wiecznie i zawsze chęć namiętna wydania się za mąż jak najprędzej, a może i jaka iskierka tlejąca dotąd w głębi serca, jego dawnej, gorącej miłości dla ślicznej kuzyneczki. Urlop jego kończył się niebawem. Co wieczór, wracając od pań Kuragin, odkładał na jutro solenne oświadczyny. A gdy nadeszło owe jutro, gdy spojrzał