Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielki zaszczyt i chlubiono się tem, jeżeli książę raczył kogo do siebie zaprosić. Borys umiał pochwycić w lot tę wskazówkę, gdy przed kilku dniami, hrabia Roztopczyn, proszony na objad, przez jenerała komenderującego, odmówił tamtemu tem się tłumacząc:
— Wasza ekscellencja raczy mi przebaczyć, muszę jednak w dniu św. Mikołaja, iść się pokłonić relikwiom księcia Mikołaja Andrzejewicza.
— Ah! tak! bardzo słusznie! — komenderujący głową skinął potakująco. — Jakże się miewa czcigodny starzec?
Garstka nieliczna biesiadników, zebrana w olbrzymim salonie, umeblowanym jak przed stu laty, wyglądała na sędziów przysięgłych, zastanawiających się w ustroju uroczystym, nad wyrokiem, za jaką wielką zbrodnię popełnioną. To milczeli, to szeptali prawie półgłosem jeden do drugiego. Zjawił się na końcu gospodarz oczekiwany niecierpliwie. Był chmurny i ponury. Księżniczka Marja zmieszana i onieśmielona więcej niż kiedykolwiek, odpowiadała półgębkiem gościom swego ojca. Można było zauważyć z łatwością, że myślami błądziła gdzieś indziej, nie słysząc prawie tego, co do niej mówiono. Hrabia Roztopczyn podtrzymywał jedynie wątek rozmowy. Bądź opowiadał najświeższe nowinki brukowe, bądź też zapuszczał głębiej sondę, po wiadomości z dziedziny polityki.
Łapuszkin i jenerał Czatrow prawie ust nie otwierali. Książę Bołkoński słuchał zaś z powagą najwyższego arbitra, którego zdanie ma przeważyć szalę sądu, na tę, lub ową stronę. Kiedy niekiedy to skinął głową, to bąknął jakie słówko, dając poznać, że zwraca łaskawie u-