Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzeba zatem rozłączyć się nam, rozłączyć nieodwołalnie, dowiedz się o tem księżniczko, chciej to sobie bobrze zapamiętać! Nie wytrzymam już dłużej z tobą! — Wyszedł na chwilę z pokoju, wrócił atoli niebawem, siląc się obecnie na ton spokojny, i zupełnie obojętny:
— Nie sądź, że mówię w uniesieniu; rozważyłem dokładnie każde słowo: musimy się rozdzielić. Poszukaj sobie księżniczko schronienia gdziekolwiek, gdziekolwiek! — Odłożywszy na bok sztuczną spokojność, wpadł na nowo w szał dziki, zaczął jej wygrażać pięściami i wrzasnął na cały głos: — Powiedzieć komu, że nie znalazł się ani jeden dość wielki durak, aby mi zdjąć ten ciężar z karku i ożenić się z nią! — Pokazał córce drzwi, zamknął je za nią gwałtownie, kazał z kolei przywołać do siebie Francuzkę i wreszcie cicho się zrobiło w księcia apartamencie.
Sześciu biesiadników, zaproszonych na objad weszło jednocześnie, z uderzeniem drugiej godziny. Byli to: hrabia Roztopczyn, książę Łapuszkin ze swoim siostrzeńcem, jenerał Czatrow, stary wojak, i towarzysz broni księcia Bołkońskiego, Piotr i Borys Trubeckoj. Wszyscy czekali w salonie na wejście solenizanta.
Borys, który znajdował się w Moskwie na urlopie, postarał się, żeby go księciu przedstawiono. Następie tak zręcznie manewrował, że potrafił wśliznąć się w łaski starca. Dla niego też jednego zrobił dziwak ten wyjątek, że go przyjmował w swoim domu, mimo że był młodym człowiekiem na ożenieniu.
Pałac Bołkońskiego nie zaliczano wprawdzie do tak zwanego „wielkiego świata“, a jednak poczytywano za