Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 06.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Całe towarzystwo, tak starzy jak i młodzi, przyjęło go otwartemi ramionami. Miejsca jego nikt nie wypełnił. Czekało puste na niego. Potrzebował li rękę wyciągnąć, aby zająć je napowrót. W oczach tych wszystkich poczciwców, Piotr był najlepszym w świecie człowiekiem, oryginałem najweselszym, dobrodusznym, a jednak pełnym inteligencji. Uważali go słowem, za typ prawdziwy, dawnego wielkiego pana, jakich przedtem w Moskwie nie brakło. Wiecznie roztargniony, ale uprzejmy dla każdego, z sakiewką pustą, bo stała otworem dla wszystkich i każdy czerpał z niej bez najlżejszego skrupułu.
Czego i kogo bo on nie protegował! Na co i komu nie sypał pieniędzy całemi garściami. Udawano się hurmem do niego. Aktorzy mający mieć benefis w teatrze, najgorsi, ostatniorzędni bazgracze ze swojemi bohomazami na płótnie, jak i partacze rzeźbiarze, z posągami potwornemi i niemożliwemi. Należał do wszelkich składek najróżnorodniejszych. Dawał na objady dla tych lub owych matador wojskowych i cywilnych, na towarzystwa dobroczynności, na potrzeby masonerji, na cerkwie i kościoły, na wydawnictwa dzieł kosztownych. Wszystko i wszyscy, byli przez niego najuprzejmiej przyjmowani. Nie umiał odmówić nikomu i byłby ogołocił się do grosza własnemi rękami, gdyby go nie byli wzięli w rodzaj kurateli, dwaj z jego przyjaciół najserdeczniejszych. W klubie nic nigdy nie obeszło się bez jego współudziału. Zaledwie wyciągnął się na szerokiej otomanie, w całej swojej olbrzymiej długości i szerokości, po wypiciu co najmniej dwóch butelek Château-Margaus, otaczało go natychmiast liczne grono, które go pieściło,