Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

innych. Oślepił ją również blask tysiąca świec woskowych, płonących pod sufitem w świecznikach z kryształu, i w kandelabrach bronzowych, do ścian gęsto poprzybijanych. Pan i pani domu, siedzieli tuż przy drzwiach, witając od godziny zaproszonych, frazesem wiecznie jednym i tym samym: — „Jakżeśmy radzi... jak uszczęśliwieni!... — i tak dalej, i tem podobnie... To musieli wysłuchać z kolei i hrabstwo Rostow.
Dwie młode panienki, ubrane jednakowo, z wieńcami róż na główkach z włosami kruczemi, zrobiły razem jak na komendę niskiego dyga. Wzrok pani domu zatrzymał się mimowolnie na cudnej, wiotkiej kibici Nataszki i posłała pod jej adresem uśmiech odmienny zupełnie od owego stereotypowego, którym witała resztę swoich gości. Spytała hrabiego, która z dwóch jest jego córką? Może w tej chwili przypomniał się jej pierwszy bal, na który wchodziła tak samo młodą i pomieszaną.
— Śliczna, zachwycająca! — zawołała, posyłając od ust całus Nataszce.
Wszyscy pchali się do głównych drzwi, któremi miał wejść car, i hrabina Rostow zatrzymała się w jednej z takich grup, tuż u wejścia. Nataszka czuła i odgadywała instynktowo, że budzi ogólną ciekawość, i że musiała się podobać, skoro dopytują się o nią. To przekonanie wpłynęło na nią uspokajająco.
— Niektóre do nas podobne — pomyślała, rozglądnąwszy się w koło — a niektóre o wiele brzydsze od nas — dodała w ducha skrytości.
Hrabianka Perońska nazwała im kilka osób najbliżej stojących i uderzających najwięcej.