Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się i pomyślała, jak się ma zachować? Szła razem z Sonią o krok przed matką. Starała się zrobić minkę jak najskromniejszą i najpotulniejszą. Przecież taką powinna być każda panienka na bal idąca. Uczuła jednak w tej samej chwili, co wypadło dla niej nader szczęśliwie, że oczy nie chcą jej słuchać, nie przymykają się skromnie, tylko wręcz przeciwnie latają w około jak najęte. Serce jej uderzało gwałtownie ze zbytku wzruszenia, na pewno po sto razy w jednej minucie. Była prawie nieprzytomna, widząc wszystko jakby we mgle! Nie mogła zatem nadać sobie postawy upragnionej, która byłaby ją zrobiła sztywną, niezgrabną i nienaturalną, a co za tem idzie, śmieszną po prostu. Pozostała na szczęście samą sobą, starając się jedynie opanować szalone wzruszenie i niepokój nią miotający. Z tem co prawda, było jej bardzo do twarzy. Rodzina Rostowów, wstępywała na schody wśród tłumu różnobarwnego innych zaproszonych, którzy zamieniali z nimi po kilka słów na prędce. Olbrzymie zwierciadła w klatce schodowej porozwieszane, odbijały wspaniałe dam toalety: białe, różowe, niebieskie, pąsowe i żółte. Z ramionami obnażonemi, każda z nich lśniła mnóstwem djamentów, pereł, i innych drogich kamieni.
Natapzka spojrzała również w jedną z wielkich tafel zwierciadlanych. Nie mogła jednak dopatrzeć tam siebie, taki chaos barw i świateł, odbijał się w zwierciadle, tak się wszystko mieszało w tym pochodzie, mieniącym się jak kameleon kolorami tęczowemi. Gdy wchodziła do pierwszego salonu, ogłuszył ją i oszołomił zgiełk i gwałt zmieszanych głosowi ludzkich. Zamieniano nawzajem powitania i komplementa. Każdy radby był przekrzyczeć