Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kontenci, krzywiący się na wszelkie zachcianki wolnomyślne, przyjęli go również jako „swego“, sądząc że znajdą w nim sprzymierzeńca, podzielającego zapatrywania swego ojca, na owe piekące kwestje społeczne. Kobiety ze świata wielkiego, widziały w nim świetną partję. W ich oczach otaczał go czar niezwykle romantyczny. Tyle już przebył, przecierpiał; tak tragicznie stracił młodziutką żonę. Ci, którzy znali go dawniej, znajdywali, że stał się o wiele łagodniejszym, mniej dumnym i przystępniejszym. Lata przeżyte uspokoiły go i dopomogły do zdobycia pewnej moralnej równowagi, której mu wpierw wielce brakowało.
Nazajutrz po swojej wizycie u ministra wojny, Bołkoński udał się wieczorem do hrabiego Kuczubeja. Opowiedział mu szczegółowo całą rozmowę, z „Siłą Andrejewiczem“, o którym Kuczubej wyrażał się również z pewnym lekkim nieokreślonym odcieniem ironji, jak i ci wszyscy czekający na posłuchanie w sali recepcjonalnej:
— Mój drogi, nie obejdziesz się mimo że będziesz zasiadał w komitecie — bąknął namiasem Kuczubej — bez naszego wielkiego „koła rozpędowego“, poruszającego wszystko i wszystkich, czyli: mówiąc bez metafor... bez Michała Michałowicza. Będzie dziś u mnie...
— Cóż mogą obchodzić kodeksa wojskowe Sperańskiego? — spytał Andrzej zdumiony. Kuczubej uśmiechnął się ironicznie za całą odpowiedź, jakby zdziwiony również pytaniem zbyt naiwnem.
— Przekonasz się sam... Mówiliśmy już o tobie... o twojem usamowolnieniu poddanych...