Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wróciła głowę pięknemu kuzynkowi, Borysowi... Książę jesteś z nim w przyjaźni, nieprawdaż?
— Tak... znamy się...
— Musiał zapewne zwierzyć się księciu, ze swoją dziecięcą miłostką niegdyś dla Nataszki, gdy nosiła jeszcze krótkie sukienki?
— Ah! tak... dziecinna miłostka... — bąknął Andrzej czerwieniąc się po same uszy.
— No... czasem, z takich niewinnych igraszek między dalekimi krewnymi, wyrasta miłość na prawdę... Książę musisz znać zapewne francuzkie przysłowie: „Pokrewieństwo, niebezpieczeństwo“, co?
— Zapewne! Andrzej roześmiał się ale z pewnym przymusem.
Zaczął żartować i prześladować Piotra, jak powinien być ostrożnym w Moskwie, w stosunkach ze swojemi pięćdziesięcio-letniemi kuzynkami. Następnie wstał, a wziąwszy Piotra pod ramię odprowadził na bok, w okna framugę.
— Czego chcesz? — spytał Piotr zdumiony Andrzeja wzruszeniem i wzrokiem czułym, którym pogonił mimochodem w stronę, gdzie siedziała Nataszka.
— Muszę rozmówić się z tobą w cztery oczy — — szepnął Andrzej głosem drżącym. — Wiesz?... te nasze damskie rękawiczki... (miał na myśli ową parę, którą każdy mason otrzymuje po wprowadzeniu solennem do loży). Otóż... ja... już ją wybrałem... nie... nie... później ci to wyłuszczę.
Oczy zalśniły mu dziwnym ogniem, drżał cały i po-