Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 05.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w nie teraz święcie wierzę! Zostawmy umarłych... umarłym. Póki żyjemy, starajmyż się o szczęście, chwytajmy je skwapliwie, gdy nam los takowe podsuwa, żyjmy i używajmy całą, piersią!





XX.

Odwidził Piotra dnia pewnego w godzinie południowej pułkownik Berg. Był w mundurze galowym wystrojony, cały woniejący, z faworytami krótko przystrzyżonemi na wzór cara.
— Byłem u pani hrabiny — przemówił zaraz na wstępie z najsłodszym uśmiechem. — Nie raczyła jednak przyjąć moich zaprosin. Spodziewam się, że pan hrabia dasz mi łaskawszą odpowiedź.
Bestużew znał Berga tak samo, jak wszystkich prawie w Moskwie i Petersburgu. Odpowiedział nie mniej z całą uprzejmością:
— Czem mogę służyć panu pułkownikowi? Jestem na jego rozkazy.
— Urządziłem się już najzupełniej w nowem pomieszkaniu — zaczął Berg mówić w przekonaniu, że każdy będzie uszczęśliwiony tą wiadomością tak niesłychanie interesującą. — Otóż pragnąłbym uświęcić tę okoliczność, wyprawiając skromną herbatkę, dla wspólnych przyjaciół moich i mojej żony. Przyszedłem więc zaprosić państwa hrabstwa na wieczór... z kolacją.