Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! zjawiłeś się przecie! — wykrzyknęła Nataszka brata spostrzegłszy.
— Ojciec w domu? — spytał.
— Jak ja się cieszę, żeś przyszedł! — szczebiotała dalej, nie odpowiadając wcale na jego pytanie. — Bawimy się paradnie!... Wasyl Dmytrowicz zostaje przez jutro, aby mnie zrobić tem przyjemność.
— Hrabia dotąd nie wrócił z klubu — odpowiedziała Sonia Mikołajowi, zamiast Nataszki.
— Mikołuszka, chodź do mnie, moje kochanie! — przywołała go matka z drugiego końca salonu.
Usiadł koło niej w rękę ucałowawszy. Patrzał bezmyślniej na kart szeregi, niby wojsko układane do „pasjansa“, a odgłos śmiechów i rozmowy ożywionej, dochodził aż do ich zakątka.
— Dobrze, dobrze — odezwał się Denissow tonem błagalnym. — Teraz nie pomogą już pani wszelkie wykręty. Zaśpiewasz mi barcarolę, nieprawdaż?
Matka spojrzała na syna, który milczał zawzięcie:
— Co ci? spytała zaniepokojona.
— Nic zupełnie — odpowiedział takim tonem opryskliwym, jakby słyszał to pytanie powtórzone bez liku. — Czy ojciec rychło wróci?
— Sądzę, że tylko co go nie widać...
— Nic się nie zmieniło... Nie wiedzą o niczem!... Gdzie mam się ukryć? — myślał wyszedłszy na chwilę do sali jadalnej, aby ugasić palące go pragnienie. Gdy wrócił do salonu, Sonia kończyła przegrywkę do owej barkaroli uproszonej przez Denissowa. Nataszka miała