Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego, gdyby nie potrzebował przyznawać się do tego przed nimi. Czuł również wiedziony instynktem, że i Dołogow rozumie jego męczarnie. Mógłby mu oszczędzić tego wstydu, tej ciężkiej zgryzoty, a jednak bawi się z nim niby kot z biedną myszką złapaną.
— Twoja kuzynka — Dołogow zaczął na nowo.
— Moja kuzynka nie należy wcale do tej sprawy — przerwał mu Rostow gniewnie — i proszę, chciej pan nie wymawiać więcej jej nazwiska!
— Kiedyż więc mogę odebrać moje pieniądze?
— Jutro! — bąknął Rostow, wychodząc z pokoju.





XV.

Nic łatwiejszego, nad wymówienie tonem przyzwoitym: — „Do jutra!“ — ale co było przerażającem, to wracać do domu, zobaczyć rodzeństwo, rodziców, wyznać prawdę straszliwą, żądać od nich pieniędzy, aby nie złamać słowa, aby spłacić dług „honorowy!“
Jeszcze nikt nie spał w pałacu Rostowów. Po teatrze zjedli sutą wieczerzę, teraz zaś młodzież skupiła się była około fortepianu. Skoro Mikołaj wszedł do salonu, uczuł się na wskroś przenikniony płomienistemi prądami miłości, pełnej poezji, która w ich domu panowała. Po oświadczynach Dołogowa i balu u Joghel’a, zdawała się potęgować szczególniej w główkach i serduszkach Soni i Nataszki. Oboje ubrane niebiesko, tak jak były w teatrze, zachwycały, czarowały, nie zdając sobie nawet