Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieczerzę razem z poczciwym Denissowem, rodzicami, Nataszką i Sonią. Odtąd poprzysięgam najuroczyściej, że więcej w życiu mojem nie dotknę się karty!
Stanęły mu przed oczami wszystkie szczegóły życia cichego, na łonie rodziny, z dziwną dokładnością i urokiem szczęścia utraconego a bezcennego. Jego wesołe figle z Pawełkiem, czułe pogadanki z Sonią, duety śpiewane z Nataszką, której głos rozwijał się wspaniale, partja pikiety z matką, lub z ojcem, wszystkie te przyjemności, które wtedy dopiero umiemy ocenić, gdy znikną nam z oczu. Nie mógł przypuścić, żeby ślepy traf, rzucając siódemkę kierową na prawo czy na lewo, mógł go pozbawić tych uciech niedawno odszukanych, mógł wtrącić go w otchłań niedoli niepojętej i dotąd mu nieznanej. — „To się nie stanie!powtarzam w duchu, z niecierpliwością gorączkową. Wlepił wzrok w ręce grube i kosmate Dołogowa, które zatrzymały się nagle. Wypił kieliszek szampana i kazał sobie podać fajkę na długim cybuchu świeżo nałożoną.
— Cóż? Boisz się grać ze mną, czy nie? — powtórzył opierając się o poduszkę fotelu. I zaczął opowiadać ze śmiechem, niby coś najweselszego: — Tak, tak panowie! Doszły mnie wieści, że w Moskwie rozpuścił ktoś ploteczkę, jakobym oszukiwał w grze... Jeżeli tak jest, życzę wam mieć się na baczności!
— Ciągnij że dalej! — zawołał Rostow.
— Oh! te stary wiedźmy w Moskwie, roznoszące plotki od domu, do domu! — dodał w rodzaju komentarza Dołogow, biorąc świeżą talję kart ze stołu.
W tej samej chwili Rostow zaledwie potrafił stłumić