Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dlenia i rzucała się na ziemię, bijąc pokłony przed Ikonostasem. Spostrzegła smutna i zdziwiona, że modlitwa nawet nie potrafiła uśmierzyć miotającego nią niepokoju. Naraz ktoś drzwi otworzył i wsunęła się do pokoju jej stara niańka, z dużą, jaskrawą chustką na głowie. Prakseda Sawiszna, rzadko kiedy pojawiała się u niej: takim był surowy rozkaz u ojca Marji.
— To ja „duszinko“ moja — przemówiła z cicha staruszka. — Przyniosłam świece jarzące, z dnia „ich“ ślubu. Chcę je zapalić przed świętemi obrazami. — Westchnęła, przeżegnawszy się trzy razy.
— Ach, nianiu droga, żeby tylko wszystko poszło szczęśliwie.
— Bóg łaskaw, miłosierny, mój gołąbeczku... — I starowinka poczciwa, zapaliła świece u płomienia lampki świecącej się dzień i noc przed Ikonostasem. Dopełniwszy tej świętej (w jej mniemaniu) powinności, usiadła przy drzwiach, wydobyła z kieszeni zaczętą pończochę i zaczęła machinalnie poruszać drutami. Marja wzięła książkę ze stołu udając że czyta. Co chwila jednak, skoro usłyszała czyje kroki na korytarzu, zwracała ku drzwiom i na swoją piastunkę, wzrok badawczy i pełen niepokoju. Staruszka odpowiadała jej niemem spojrzeniem robiąc potrójny znak Krzyża Św. jakby chciała odgonić wszystko zło tym sposobem. To co odczuwała Marja, podzielał z nią dom cały. Według zakorzenionego w Rosji przesądu, że im ściślej będzie utrzymaną tajemnica, tem mniejszemi będą bole rodzącej, wszyscy udawali w pałacu, że nie wiedzą o niczem. Nikt o tem ust nie otworzył; ale obok ułożenia pełnego powagi i usza-