Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełnie odsłoniętą, na strzał Dołogowa, na którego patrzał smutno. Trzej sekundanci przymknęli oczy. Padł strzał, a Dołogow wykrzyknąwszy z dziką wściekłością: — „Chybiłem!“ — runął jak długi twarzą na ziemię.
Piotr porwał się oburącz za głowę, zawrócił na miejscu, i wszedł w las, brnąc w śniegu po kolana.
— Głupia historja!... niesłychanie głupia — mruczał sam do siebie. — Zginął? Ależ to być nie może.
Neświcki dopędził go i odwiózł do domu.
Rostow z Denissowem podnieśli ostrożnie Dołogowa i złożyli na saniach. Ranny ciężko, leżał czas jakiś bez ruchu, z oczami przymkniętemi, nie odpowiadając wcale na ich pytania. Dopiero gdy wjechali do miasta ocknął się, podniósł głowę z mozołą i ujął za rękę Rostowa. Uderzyła go zmiana nadzwyczajna, która zaszła w twarzy rannego. Wyraz całej fizjognomji był dziwnie słodki i rozczulony.
— Jakże ci jest, mój drogi?
— Źle, ale nie o to mi idzie. Kochany Mikołaju — mówił dalej ranny głosem urywanym — gdzież my się znajdujemy? W Moskwie, nieprawdaż? Słuchaj... zabiłem ją, ona... ona tego nie przeżyje... nie przeżyje tego ciosu.
— Któż taki? — Rostow spytał zdumiony.
— Moja matka, moja biedna matka, moja najukochańsza, uwielbiana matka.
I Dołogow załkał głucho. Gdy uspokoił się cokolwiek, wytłumaczył Rostowowi, że mieszkał z matką staruszką. Jeżeliby go zobaczyła nagle umierającego, nie przeżyłaby tej boleści. Błagał go zatem, żeby wyprzedził ich i wszystko u niego w domu opowiedział. Uczy-