Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kający, rzucili się naprzód. Aleksander schwyciwszy kulę u siodła, zwrócił się raz jeszcze do swojego ulubieńca, mówiąc zwolna i z naciskiem, jakby życzył sobie żeby go w okół dokładnie słyszano:
— Nie możemy jenerale, nie możemy ułaskawić z tego powodu, że prawo stoi wyżej, niż nasz majestat! Włożył nogę w strzemię, a jenerał skłonił się z najwyższem uszanowaniem. Gdy car odjechał galopem, Mikołaj zapomniawszy o wszystkiem w szale, który go opanował na widok cara, leciał za nim razem z innymi.





XXXVII.

Bataljon Preobrażeński i drugi gwardji francuzkiej, z jej wysokiemi bermicami futrzanemi, ustawili się w szeregi, pierwszy po prawej, drugi po lewej ręce.
W chwili gdy car zbliżał się ku szeregom, które broń przed nim sprezentowały, z drugiej strony wjechało na plac grono jeźdźców. Na czele jechał ktoś na czystej krwi arabczyku, białym jak mleko i okrytym pysznym czaprakiem z aksamitu amarantowego, haftowanego złotem. Rostow na pierwszy rzut oka poznał w jeźdźcu Napoleona. Miał na głowie swój historyczny mały kapelusz, mundur ciemno niebieski, otwarty z przodu na białej kamizelce. Przez piersi przewiesił wielką wstęgę od orderu św. Andrzeja. Skoro zrównał się z Aleksandrem, uchylił kapelusza. Bystre oko Rostowa dostrzegło