Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z niego dzielny oficer! W każdym razie spróbuję. Oddaj mi jego suplikę.
Zaledwie Rostow miał czas wsunąć mu w rękę sporą kopertę, kiedy usłyszeli brzęk ostróg. Jenerał skinął mu głową przyjacielsko i przysunął się do reszty sztabowców. Szła świta po schodach i natychmiast wszyscy dosiedli koni. Masztalerz Heine, ten sam, którego widział Rostow pod Austerlitz, podprowadził konia carskiego. Usłyszał lekkie butów skrzypienie, i przeczuł instynktowo, że to Aleksander schodzi ze schodów. Zapomniał o strachu, o wszystkiem na świecie, i rzucił się naprzód razem z innymi ciekawymi. Po dwóch latach zobaczył znowu te rysy, to spojrzenie, ten chód, tę całość harmonijną, ujmującą pełną łagodności i majestatu... zobaczył swój ideał... Obudził się w nim na nowo zapał i miłość bez granic. Car miał na sobie mundur pułku Preobrażeńskiego, spodnie ze skóry jeleniej obcisłe, buty wysokie, na piersiach zaś świeciła jakaś nowa wstęga, od orderu cudzoziemskiego (Legji honorowej), której Mikołaj dotąd na nim nie widział. Kapelusz stosowany trzymał pod pachą i wciągał zwolna rękawiczki. Zatrzymał się chwilę na załomie schodów, a Mikołajowi zdawało się, że olśniły go nagle promienie słoneczne, taka jasność biła od cara postaci. Rzucił temu i owemu słówko łaskawe, a spostrzegłszy owego jenerała, który należał dziś do carskich wybranych, uśmiechnął się słodko, i skinął ręką na niego.
Cała świta cofnęła się w głąb, i Rostow zauważył, że nawiązuje się między nimi dłuższa rozmowa.
Car postąpił ku koniowi. Świta i tłum w ulicy cze-