Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żeleński mocno niezadowolony z pojawienia się przy jego stole tego „Moskala“, wcale nie zwrócił na niego uwagi. Borys ze swojej strony udawał, że nie widzi przymusu, jaki sobie zadawało całe towarzystwo, skoro wprowadził do ich kółka niepotrzebnego intruza. Starał się wszelkiemi siłami, podtrzymać i ożywić rozmowę. Jeden z gości z grzecznością wyszukaną, iście francuzką, zwrócił się z zapytaniem do Rostowa milczącego zawzięcie, czy nie przybył w chęci zobaczenia cesarza Napoleona?
— Bynajmniej — szorstko odburknął. — Przyjechałem w ważnym interesie.
Zły humor Rostowa, podniecony jeszcze niemiłem przeświadczeniem, że przybył nie na rękę Borysowi i że wszyscy krzywo na niego patrzą, oddziaływał rzeczywiście najfatalniej i na resztę towarzystwa. Było prawdą niestety, że Rostowa zjawienie się popsuło im szyki i rozmowa rwała się co chwila.
— Po co oni tu się zeszli? — pytał w duchu.
— Czuję żem tu niepotrzebny — powtórzył raz jeszcze Borysowi. — Pozwól opowiedzieć sobie w kilku słowach mój interes, po czem zabiorę się stąd natychmiast.
— Ależ zostań, proszę cię o to! Jeżeliś strudzony idź odpocznij w moim pokoju.
Weszli do malutkiej dziurki, w której Borys spał. Mikołaj nie usiadłszy nawet, wyłuszczył mu krótko i węzłowato, tonem mocno rozdrażnionym, całą sprawę Denissowa. Następnie spytał go prosto z mostu, czyby chciał i mógł wręczyć jego prośbę carowi? Po raz pierwszy wzrok Borysa wydał mu się chytrym i pełnym fałszu, robiąc na nim nader przykre wrażenie. Borys