Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnego sztabu i tam starał się oczyścić z zarzutów i uzyskać przebaczenie. Trzebaby wymódz koniecznie w intendenturze pokwitowanie na te woły i wozy z sucharami, jako wydane dla naszego pułku Pawłogrodzkiego. Jeżeli zapiszą ten cały transport na rzecz pułku piechoty, a rozpocznie się śledztwo, może ta cała sprawa wypaść dla ciebie rotmistrzu najfatalniej.
Denissow usłuchał dobrej rady i udał się natychmiast do głównej kwatery. Powrócił z tamtąd w takim stanie, że Rostow oniemiał z przerażenia. Był nie czerwony, ale siny z żyłami nabiegłemi krwią do pęknięcia. Jeszcze go takim Rostow w życiu nie widział. Nie był w stanie złapać oddechu, wydać głosu z piersi kurczowo ściśniętej. Charczał i piał jak kogut, odpowiadając na pytania przyjaciela, słowami urywanemi, niezrozumiałemi, na które składały się same przekleństwa i potok obelg najdosadniejszych.
Rostow pomógł mu się rozebrać, podał mu trochę wody i posłał natychmiast po lekarza pułkowego.
— Rozumiesz ty coś podobnego Mikołuszka?... Chcą mnie sądzić za rabunek!... Wody, jeszcze wody!... Ha! niech mnie więc sądzą... ale ukarzę tych podłych łotrów, doniosę o wszystkim carowi. Daj mi kawałek lodu! krew mnie zalewa!...
Lekarz puścił mu krew natychmiast. Wyszła czarna i gęsta jak smoła. To mu znacznie ulżyło. Odzyskał przytomność i był w stanie opowiedzieć Rostowowi wszystko od początku i porządnie co mu zdarzyło się w głównej kwaterze.
— Przybywam... gdzie naczelnik?... pokazują mi go...